poniedziałek, 29 lipca 2019

Nie zawsze będziesz młoda, ale zawsze możesz być fascynująca.


Nie należy poddawać się upływowi czasu. Tak długo, jak we własnym przekonaniu  jesteśmy atrakcyjne, tak długo nasz organizm - ciało,włosy, umysł stara się sprostać wyzwaniom naszej duszy. To jest prosty mechanizm - jeżeli chcę być młoda, sprawna, atrakcyjna, to ciało działa w innym trybie- w trybie aktywności, ciekawości świata, w trybie pewnego pozytywnego napięcia. Kiedy sobie uświadomisz, że jesteś już tylko babcią, a wnuki to twoja jedyna radość- przepadłaś jako kobieta.
Pisałam Wam ostatnio o  książce Gabrieli Pauszer Klonowskiej  pt „Pani a Puławach” o Izabeli z Flemingów Czartoryskiej, słynącej  m.in.  z tego, że w Puławach założyła pierwsze polskie muzeum oraz z tego, że potrafiła cieszyć się życiem.



Mając lat 80 wciąż organizowała bale i sama się na nich bawiła. Potrafiła także żartować i sprawiać psikusy. Pewnego razu będąc już w mocno podeszłym wieku podczas spotkania przebrała się za wąsatego handlarza  i sprzedawała w sieni domu swoje wyroby. Przebranie i jej gra były tak doskonałe, że kilka osób z jej najbliższego otoczenia zrobiło zakupy  u swojej Pani w ogóle jej nie rozpoznając.  Do późnych lat była atrakcyjna i uwodzicielska. A trzeba pamiętać, że nie było wówczas  zabiegów medycyny estetycznej a i kosmetyków nie było za wiele. Co sprawiało, że tak się podobała? Tym „czymś” była osobowość.  A ta dziewczyna  osobowość miała. I to ona sprawiała, że  Izabela przykuwała uwagę i  budziła emocje wśród kobiet i mężczyzn (jak możecie się domyślić jej powodzenia sprawiało, że inne panie były o nią zazdrosne) Żywe, inteligentne oczy to był jej znak rozpoznawczy. Ale swoją drogą ciekawa jestem  czym pielęgnowała swoją urodę?
Ja używam różnych kremów, nie mam jednej stałej marki, choć preferuję kremy polskiej produkcji. Moja skóra lubi te nieco  bardziej gęste, odżywcze, które ją wzmacniają. Mam też kilka prostych i niezmiennych zasad. Nie pójdę spać bez posmarowania twarzy i dekoltu kremem, robię przy tym króciutki masaż i lekko oklepuję podbródek.

Staram się też mieć zawsze dobry krem pod oczy, który starannie wklepuję.
Ostatnio, po dłuższej rozmowie z kosmetologiem zaczęłam używać  kremów Shecell a zwłaszcza serum tej firmy, bo chroni przed zanieczyszczeniami miejskimi. A jako że mieszkam w centrum miasta, to może mieć znaczenie. Zresztą moja skóra świetnie zareagowała na kolagen zawarty zarówno w serum jak i w kremie.



Kolagen przyjmuję też doustnie  w postaci proszku, który rozpuszczam w wodzie. Poza tym, odkąd kilka lat temu pewna mądra pani doktor, o której Wam jeszcze kiedyś opowiem, zaleciła mi spożywanie witaminy E „na młodość” to także mam ją zawsze pod ręką. I to by było na tyle. Jeśli odkryję lub dowiem się czegoś jeszcze na temat  pielęgnowania urody, jakiegoś sekretnego „sposobu babuni” albo nowych odkryć- natychmiast się tym z Wami podzielę. A tymczasem mam dla Was propozycję- wyślijcie mi Wasze sposoby i pomysły na to, jak o siebie zadbać. 5 najciekawszych wg mnie dostanie w nagrodę zestaw kosmetyków ufundowany przez firme Shecell.
Aha ! I pracujcie nad Waszą  osobowością! Miłego dnia!

Tekst: Anna Popek
Zdjęcia: Tomasz Krupa


poniedziałek, 22 lipca 2019

My Cyganie, co pędzimy z wiatrem....



Jestem ich białą siostrą - tak nazwał mnie Dziani któregoś roku na Festiwalu Kultury Romów w Ciechocinku. Było  to dla mnie dużym, przyjemnym bardzo zaskoczeniem.  Wtopiłam się w to  środowisko, zdobyłam sympatię najpierw najbliższej rodziny Don Vasyla, potem innych romskich kobiet i szacunek mężczyzn. Poznawałam przez tych kilka lat ich kulturę, czytałam wiersze Papuszy i Don Vasyla oraz wsłuchiwałam się  uważnie w teksty cygańskich piosenek. Dowiadywałam się, ile mogłam o zwyczajach i o niepisanym prawie Cyganów czyli o Romanipen.


(zdjęcie wykonane na terenie starego opuszczonego basenu w Ciechocinku)

A co najważniejsze dla mnie - przez lata chłonęłam ich muzykę, uczyłam się ich tańca.
Pamiętam jeden z moich pierwszych przyjazdów do Glinojecka, bo tam wówczas odbywał się Festiwal. Trwała próba, ktoś tam pokrzykiwał, bo w strasznym upale trudno było zebrać nas wszystkich na scenie, a tymczasem  dziewczęta cygańskie tańczyły...Stanęłam jak wryta, chłonęłam ich każdy ruch, próbowałam zapamiętać skomplikowany rysunek,  jaki w powietrzu kreśliły ich stopy, patrzyłam na obszerne spódnice, które ruszały się tak, jakby po prostu żyły własnym życiem i były niczym meduzy, które w przyśpieszonym tempie wiją się i falują.
 I ich ręce. Taniec dłoni i rąk to osobna historia. Subtelność i zmysłowość, zawsze pomalowane paznokcie, pierścionki i pobrzękujące bransoletki. Ruchy, które opowiadają historię, przyciągają i odpychają, nigdy nie są przypadkowe.


Te kilkanaście lat temu, gdy zaczęłam moją „cygańską „ przygodę - w modzie panował minimalizm. Pamiętam rady stylistek i koleżanek z pracy, które mówiły, że jadąc „do nich” trzeba być jednak ubraną trochę inaczej, mniej romsko, bardziej z dystansem.
Różnica pomiędzy tym, jak ukrywały swoją kobiecość „białe” dziewczyny i jak dumnie i ponętnie prezentowały ją Cyganki była kolosalna.


(Ostatnie szlify scenariusza wieczorem przed dniem koncertu Live. Dziani i Ja)

Pamiętam moją wielką wpadkę, kiedy pewna stylistka (mój Boże, po co ja ja brałam) nieźle mnie załatwiła. Otóż w kulturze cygańskiej  kobieta nie może odsłaniać nóg, (a powyżej kolana to już w ogóle!) oraz nie może odsłaniać ramion.  Można ponętnie odsłaniać dekolt, a nawet brzuch, ale ramion – nigdy! Kobieta musi też mieć długie włosy (raz występowałam w krótkich, zgroza!). Nie znam Cyganki z krótkim włosami.
No więc ta stylistka, po uważnym wysłuchaniu wszystkich tych zaleceń podczas  specjalnego zebrania w kawiarni Kaprys na Woronicza, przywiozła mi do Glinojecka  specjalnie szytą na tę okazję długą do ziemi spódnicę  z ....rozporkiem do połowy uda!


(wizyta TVP INFO w Ciechocinku w dniu koncertu, na pierwszym planie Don Vasyl i Ja. Suknia  polskiej  firmy ZANDII)

W dodatku przywiozła mi to na dwie godziny przed koncertem i  już nie mogłam nic kupić i musiałam poprowadzić koncert w tej nieszczęsnej spódnicy, ku zgorszeniu cygańskiej starszyzny. Don Vasyl musiał się przed nimi  gęsto z tego tłumaczyć. Od tej pory wszystkie kiecki sprawdzam w Warszawie. Co roku coraz bardziej  zbliżam się zresztą w stroju do romskiego ideału. W zeszłym roku po raz pierwszy, a w tym roku  po raz drugi otwierałam Festiwal w pełnym stroju romskiej artystki, który wypożyczyła mi szyjąca zawodowe takie stroje Wanda Rutowicz


(przygotowania przed koncertem- make up Danusia Godzisz )

To jest cudowne uczucie, gdy  idzie się a spódnica tańczy przed Tobą i dodaje gracji każdemu Twojemu ruchowi!  Co prawda cygańskie spódnice są ciężkie, kilkuwarstwowe i muszą mieć halkę, aby w tańcu nie odsłonić „zakazanych” części ciała. Jest w nich strasznie gorąco, więc z podziwem myślę o tancerkach, które przez 3 godziny koncertu dynamicznie w nich  tańczą. Ja w pierwszej przerwie z ulgą przebrałam się w lekką suknię w kwiaty. 


Cyganki są mistrzyniami w odsłanianiu tego, czego pokazywać nie wolno. Robią to, ale zawsze niby przypadkiem, zawsze lekko, z wdziękiem. Tego się od nich nauczyłam. 
I oczywiście tradycyjnie już w połowie  koncertu zerwałam w swoich złotych sandałach wszystkie paski i musiałam zejść ze sceny. Na szczęście, nauczona doświadczeniem dwóch poprzednich Festiwali  czujnie wzięłam ze sobą druga parę. Stwierdziłam potem, że bez zniszczonych butów prowadzącej Festiwal nie może być udany :)



(Reżyser festiwalu - Bolek Pawica)





Tegoroczny koncert zakończyłam słowami:

„Czy udało nam się wlać w Wasze serca radość? Czy udało nam się obudzić w Was tęsknotę za miłością i za szczęściem, które jest w zasięgu ręki?” Bo po latach  stwierdzam, że to właśnie jest najważniejsze.
A Wy, jak myślicie?


(zdjęcie wykonane na terenie starego opuszczonego basenu w Ciechocinku)


Tekst Anna Popek
Zdjęcia Tomasz Krupa

niedziela, 14 lipca 2019

Augustowskie noce - (Video)


Pamiętam, że w czasach gdy chodziłam do ogólniaka, w Krakowie organizowany był festiwal szantowy, na który dość trudno się było dostać. 
Biletów nie było, a my tak bardzo chciałyśmy się tam znaleźć, że próbowałyśmy wejść do budynku przez okno. Skończyło się na tym, że w końcu ktoś litościwie wprowadził nas na służbową wejściówkę. Moja miłość do szant była wielka, choć nie wiem właściwie skąd się wzięła, bo sama nie miałam patentu żeglarskiego i nie pływałam, chyba że przy okazji mogłam zabrać się z kimś na łódź. Teraz myślę, że szanty i klimat szantowy nieodmiennie kojarzyły mi się w Wielką Przygodą i wzmacniały moją tęsknotę za dalekimi podróżami. Tęsknotę, która rozbudziły  książki Juliusz Verne’a, Jamesa Coorwoda i … Zbigniewa Nienackiego. Poza tym w Bytomiu działał prężnie zespół  szantowy Ryczące Dwudziestki i chłopcy mieli swoją scenę nieopodal ulicy, na której mieszkałam, mam więc do ich piosenek szczególny sentyment. 
Zawsze chciałam życia pełnego przygód, które dobrze się kończą i właściwie takie życie mam. Jednak zamiast rejsów gdzieś na Antypody, podróżuję naczęściej po Polsce i przeżywam w wieku dorzałym atrakcje przypisane młodości. Może dlatego tak dobrze się trzymam :)
W ten weekend z TVPINFO odwiedziliśmy Węgorzewo i Augustów - dwa piękne i ciekawe miejsca. Oba malownicze, ładnie położone i ...smaczne. Zobaczcie reportaż z planu w Augustowie.  A może ktoś z Was był tam podczas naszych działań? 
Jeśli znacie inne miejsce, do których warto pojechać – napiszcie proszę. 

Zapraszam na krótki materiał z kulis naszej wyjazdowej pracy:


Stylizacja: Ewa Zielińska (spódnica: Cotton Club)
Tekst: Anna Popek
Zdjęcia, Video Backstage: Tomasz Krupa

poniedziałek, 8 lipca 2019

Powrót do życia

Komu z nas nie zdarzyło się zbłądzić? Pójść niewłaściwą drogą?  Albo na skróty, które okazały się drogą donikąd lub gorzej jeszcze- drogą w stronę zła? Ja mam takie nieudane „wycieczki” na swoim koncie i Bogu dziękuję, że wyszłam z nich cała i zdrowa na ciele i na umyśle. Ale niektórzy tyle szczęścia nie mają. Niektórzy za swoje lekcje życiowe muszą słono zapłacić.  Zwłaszcza młodzi. Nie mając dobrego, kochającego domu szukają swojego szczęścia w niewłaściwym towarzystwie, często w alkoholu, narkotykach, przestępstwach, czasem wręcz zbrodniach  a bardzo często w ciągłej balandze, która prowadzi do deprawacji i zła.


Gdy trafia na osobę dorosłą- myślmy trudno, sam lub sama sobie winna. Ale gdy młody człowiek, wyrastając w patologicznym domu albo bez domu w ogóle, mając kilkanaście lat i życie przed sobą idzie na dno - to jest  go po prostu strasznie żal.  Myślimy wtedy, ile by mógł zrobić,  jak rozwinąć swoje talenty, gdyby ktoś mu podał rękę. Wierzę w to, że  zły los można odmienić. W to, że nasza wola i dobra wola innych osób są w stanie zatrzymać nas na równi pochyłej, na której czasem się znajdujemy.  Szukam takich historii, bo one dają nam wszystkim nadzieję. W ubiegłą sobotę w Brańszczyku nad Bugiem poznałam Michała i opowiem Wam teraz jego historię.


Michał pochodzi z Zamościa. Jego rodzina była w rozsypce, ojciec zostawił matkę, zostali sami, mamie nie było łatwo, chłopak nie mógł  sobie poradzić ani z tą sytuacją ani ze sobą. Zaczął opuszczać szkołę, korzystać z używek, znikał z domu. W końcu matka w geście rozpaczy zwróciła się do sądu, by ten zmusił syna do nauki. Chłopak trafił do jednego z ośrodków wychowawczych w Polsce, ale nie czuł się tam dobrze. Jego mama widząc, że nic taka „terapia” nie daje, a dowiedziawszy się o Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym Księży Orionistów w Warszawie niemal codziennie dzwoniła do dyrektora ośrodka prosząc o przyjęcie syna. Ksiądz Adam po blisko półrocznych telefonach w końcu postanowił, że kupi łóżko i dostawi do któregoś z pokoi, bo naprawdę nie miał wolnych miejsc a nie chciał odmawiać zdesperowanej kobiecie. Michał trafił do Ośrodka Księży Orionistów na dwa tygodnie przed swoimi 18 urodzinami z przekonaniem, że w dniu, w którym osiągnie pełnoletność po prostu odejdzie. „Byłem niezharmonizowanym ze społeczeństwem, cichym i zamkniętym w sobie nastolatkiem. Błądzącym we mgle dzieciakiem ze zwiniętymi żaglami – bez perspektyw, bez kompasu i wiatru.”- tak pisał o sobie. Ksiądz Adam wspomina, że po kilku  dniach pobytu w ośrodku chłopak przyszedł do niego i z twarzą przytuloną do framugi zapytał, czy nie mógłby zostać tam dłużej? Oczywiście został, a księża i wychowawcy zaczęli swoją pracę. 

"Dziś wiem, że decyzja o pozostaniu była jedną z najlepszych w moim życiu. Dom w Aninie to moja Herbatka bostońska – mój początek nowego i koniec starego ja. Miesiące walki, godziny rozmów i hektolitry wypitej kawy pozwoliły mi odzyskać przytomność oraz zebrać porozrzucane kawałki siebie" wspomina Michał.





Na początku lipca tego roku  Michał obronił licencjat z historii, bowiem  po ukończeniu liceum poszedł zgodnie ze swoimi zainteresowaniami i talentem na studia. Pomaga jako wolontariusz księżom Orionistom i pokazuje innym chłopakom, że mogą zapanować nad swoim życiem.  Jest młody, przystojny, otwarty, łatwo nawiązuje kontakt z innymi. Widząc go nigdy nie pomyślelibyście, że w przeszłości mógł mieć takie problemy.


Księża Orioniści opracowali bardzo skuteczny sposób prostowania kręgosłupów moralnych (Projekt TRAMPOLINA). Polega on w skrócie na budowaniu więzi, na autentycznym przejęciu się losem podopiecznych, na stawianiu im wymagań oraz na …dobroci. Kiedy pytałam Michała, co pomogło mu  rozpocząć nowe życie powiedział, że dobroć. Dobroć i bezinteresowność opiekunów. Chłopcy wiedzą, że komuś na nich zależy. Być może po raz pierwszy w życiu mają tego świadomość.

A to często wystarcza, by zacząć  na nowo.
Ksiądz Adam mówił mi, że nie zawsze  praca wychowawcza przynosi oczekiwany efekt. Zdarza się, że podopieczni lądują w więzieniu. Ale nawet wtedy z więzienia przysyłają listy i piszą, że te spotkania na Barskiej, w Aninie, rozmowy, poczucie własnej wartości, które wówczas zaczęło się w nich budować, że to wszystko pomaga im przetrwać  w więzieniu ciężkie chwile. I wiedzą, że gdy wyjdą  zaczną jeszcze raz.  Nigdy do końca nie wiemy, co dajemy innym, co będzie dla nich skarbem, gdy już od nas odejdą.



Fundament, Centrum Edukacyjne Trampolina I i Mieszkania treningowe - to trzy etapy procesu wychowania – więcej możecie o tym przeczytać na stronie www.barskaorione.pl.


Młodzi ludzie, aby poradzić sobie samodzielnie w świecie uczą się też zawodów - stolarza lub kucharza, ale mogą tak jak Michał rozpocząć dalszą edukację.

Wspaniale dzieło zapoczątkowane zostało przez księdza Alojzego Orione, Włocha, który w 2004 został kanonizowany przez Jana Pawła II. Choć nigdy nie był w Polsce bardzo kochał Polaków. W dniu wybuchu II wojny światowej wywiesił biało- czerwoną flagę na kościele w Tortonie we Włoszech. Potem odprawił mszę  przy ołtarzu, który tą flagą nakrył. Wisiała ona potem w jego skromnej celi nad łóżkiem. Zwykł był mawiać, że Włosi powinni trzymać z Polakami, bo to ten naród daleko zajdzie.
I jeszcze słowo o sobotnim pikniku.  Była tam też Joasia- dziewczyna z zespołem Downa. Pytana przeze mnie o to, co  lubi robić  powiedziała, że najbardziej lubi śpiewać, bo Pan Bóg wszystko słyszy i widzi nas z wysoka.



No właśnie. Słyszy. I widzi.

Nie traćmy nadziei. Szukajmy pomocy. Walczmy o siebie i o innych. Przemiana jest możliwa. A ludzie wyznaczeni do tego, by nam pomóc są wokół nas.



A Wy jakie macie doświadczenia z pokonywaniem własnych słabości,  z wychodzeniem z tarapatów? A może ktoś Wam bezinteresownie pomógł?
Piszcie do mnie w komentarzach, może Wasz głos da siłę innym?

Tekst: Anna Popek
Zdjęcia: Tomasz Krupa

środa, 3 lipca 2019

Między nami kobietami


Pisałam Wam ostatnio o babskim wypadzie z dziewczynami do przyczepy na Helu, gdzie miło spędziłyśmy trzy dni.
W kobiecym gronie można spędzić czas bardzo przyjemnie i z pożytkiem dla siebie, przedyskutować sprawy sercowe, kwestie wychowania dzieci, ułożenia relacji z mężem, że już nie wspomnę o wymianie informacji na temat sprawdzonych specyfików na różne przypadłości, sklepów z fajnymi ciuchami  etc.

Ale kobiecość, kobiece sprawy to nie tylko miła intymność która pozwala szczerze rozmawiać i otwierać przed sobą serce. Kobiecość i kobiety to wielki temat.

Dzisiaj wieczorem startuje moja nowa audycja w Polskim Radio 24  pt. „Między nami kobietami”. Zapraszać do niej będę interesujące kobiety, panie z dorobkiem- naukowym, literackim, rodzinnym, społecznym, szczęśliwe żony, artystki, działaczki.  Będziemy rozmawiać o świecie.
Bo moim zdaniem nie można dzielić spraw na męskie i kobiece, na feministyczne i szowinistyczne, na nowoczesne i przestarzałe. Świat jest jeden i zarówno kobiety jak i mężczyźni są jego składowymi. Nierozerwalnymi. Dopóki istnieje życie, dopóty jesteśmy sobie potrzebni.
Ale zgodzicie się chyba ze mną, że  każda z dwóch płci (takie czasy, że muszę to zaznaczać) otóż każda z dwóch płci, ma swoją specyfikę.


W mojej audycji mówić będziemy o tym, czego dokonały kobiety.
Na pierwszy ogień postanowiłam zaprosić Joannę Puchalską- osobę o niezwykłej kulturze osobistej, kulturze słowa, bogatej wiedzy, panią historyk, miłośniczkę Kresów( ja też je kocham! ) i  znawczynię ciekawych życiorysów pań wybitnych.

W pierwszej audycji, która w Polskim Radio 24 dzisiaj o 23.30 będziemy rozmawiały o „Polkach, które zmieniły wizerunek kobiety”. Taki tytuł nosi książka Joanny Puchalskiej i przyznam, że autorka wybrała Panie, które wyrastały ponad przeciętność, były trendsetterkami w swoich czasach, rządziły, zarządzały, uwodziły, wychowywały i nadawały ton.


Zacznijmy od Hetmanowej Eżbiety z Lubomirskich Sieniawskiej- poprzez małżeństwo i z solidnym wianem weszła w posiadanie ogromnego majątku, miała kilkadziesiąt miast i kilkaset wsi. Dbała o swoje włości, zarządzała nimi sprawiedliwie i z wielkim, społecznym wyczuciem.
Ona to sprowadziła do swoich majątków krowy „olenderskie” i „Olędrów,”którzy zajmowali się zwierzętami. Stawiała bowiem na nowoczesność. Paliła dużo, jak mężczyzna, procesowała się zapiekle - a na prawie się znała  i włączała w wielką politykę.
To jej właśnie zawdzięczamy dzisiejszy kształt Pałacu w Wilanowie, który wykupiła nie  chcąc, aby wpadł w ręce skorego do zakupu spuścizny po Sobieskim  Augusta Drugiego Sasa.
„Płacz mnie wziął, że po takim monarsze, taka kanalia ma mieszkać” -napisała tłumacząc swoją decyzję.

Inna znakomita Polka, to  Irena Iłłakowiczówna. Przepiękna blondynka, znająca 7 języków, alpinistka, obyta towarzysko była  na początku XX wieku  jedną z najpiękniejszych kobiet w tamtym czasie. Zakochał się w niej prawdziwy książę - bajecznie bogaty Aziz z Kurdystanu, który dla zrezygnował z posiadania haremu i w dodatku pozwolił żonie jadać z mężczyznami. Sam pomógł jej  jednak w ucieczce z baśniowego świata, choć było to dla niego śmiertelnie niebezpieczne, bo widział i wiedział, że ta wyjątkowa kobieta jest w jego świecie nieszczęśliwa.  Później Irena wyszła za mąż za Iłłakowiczówna, razem z mężem działali w konspiracyjnych związkach, ona była agentem podziemnego Państwa Polskiego dla którego wykradała tajemnice. Gdy Niemcy aresztowali ją i osadzili w Majdanku, AK zorganizowało brawurowe jej odbicie. Zginęła zastrzelona przez rosyjskie NKWD.

Wybitych kobiet w naszej historii nie brakowało.


A może Wy, drogie Panie, które czytacie te słowa, także do nich należycie?


Tekst: Anna Popek
Zdjęcia: Tomasz Krupa

Jak zostałam morsem

Od wielu lat podziwiałam ludzi, którzy wchodzą do zimnej wody. Podobało mi się morsowanie, wiedziałam, że daje sporo zdrow...