W Bieszczady
jedzie się tylko raz, potem się już tylko wraca – mówią ludzie, których tam się
spotyka. Mnie powrót zajął dobrych kilkanaście lat. W młodości jeździłam tam
regularnie, mimo, że podróż była długa - z Katowic jechało się chyba z 7 godzin
- i bardzo męcząca. Pociągi przepełnione
do granic oferowały swoim klientom miejsca warstwami na podłodze. Ale przygoda,
poczucie wolności i zachwyt naturą zawsze nieodmiennie były wielką nagrodą.
Pamiętam, że nie bardzo mogłam wówczas szastać gotówką mówiąc oględnie, więc
jadałyśmy własnoręcznie zbierane na polanach jagody z kefirem kupowanym w
wiejskich GS-ach i z pajdą świeżego
chleba. Wieczorami ogniska, gitara i śpiew, kąpiel w zimnych, górskich rzekach,
rozmowy z ludźmi w bieszczadzkich schroniskach, słońce, deszcz i Wolna Grupa
Bukowina. Pamiętam, że któregoś lata wbrew zakazowi lekarza pojechałam w
Bieszczady ze zranioną nogą. Pewnego wieczoru, gdy siedziałam przy ognisku
zobaczyłam, że spod pozornie zagojonej rany sączy się ropa. Na pogotowiu w Przemyślu
lekarz powiedział, że chyba trzeba będzie amputować i odesłał do domu. W
Bytomiu mi ją jednak wyleczyli więc jestem obunożna, choć z blizną. Pamiętam
też, że jechałam koleją przez ZSRR. Był taki odcinek drogi kolejowej, który
prowadził przez terytorium naszego sąsiada. Na tym odcinku do wagonów wsiadali
pogranicznicy radzieccy uzbrojeni po szyję i bacznie obserwowali,czy któryś z
podróżnych nie wyrzuca czegoś z wagonów- i nie chodziło bynajmniej o ekologię tylko
o ulotki propagandowe. Tak było kiedyś.
W
tym roku wykorzystując fakt, że miałam być na Kongresie 590 w Rzeszowie dwa dni
przed jego rozpoczęciem przyjechałam w
Bieszczady do Cisnej.
Pamiętacie
tę piosenkę Krystyny Prońko „Deszcz w Cisnej”? To właśnie o tej miejscowości.
Włączcie ją sobie, poczujecie klimat. Teraz
w Cisnej jest parę knajpek, są ładne gospodarstwa agroturystyczne, ale kiedyś
jedyną tutaj bodaj i najsłynniejszą knajpą bieszczadzką była Siekierezada. Istnieje
zresztą do dziś dnia. Jest książka Edwarda Stachury pod tym tytułem, na
podstawie której nakręcono też film.
No i
jak było w Bieszczadach tym razem? Powiedzieć, że cudownie, to nic nie
powiedzieć. Te góry są po prostu bajecznie piękne a fakt, że tak mało tam
domów, kominów, reklam i całego tego bałaganu związanego z cywilizacją sprawia,
że widać je w całej krasie. Krajobraz jest sielski- góry, potoki i lasy,
czerwieniejące jesienią buki, nie za
wiele dróg, ładne,drewniane domy rozrzucone malowniczo, krowy pasące się tu i
ówdzie i zapach -świeży, lekki, taki, który sam wchodzi w płuca. Bieszczady w czasach mojej nie tak dawno minionej młodości J
schodziłam wzdłuż i wszerz. Natomiast teraz postanowiliśmy wybrać się w miejsca
ukryte, zaciszne, na nowo odnalezione. Wybraliśmy się do wsi Jaworzec, a
właściwie to tego, co po niej zostało. W 1947 roku w ramach akcji Wisła
wysiedlono mieszkańców tych ziem przerzucając ich na drugi kraniec Polski. Wieś
spalono doszczętnie. Tak sobie myślałam
o mieszkańcach tej wyjątkowo pięknie położonej wsi- między zboczem góry a rzeka
Wetlinką, którzy przeżyli wojnę, przeżyli ataki band UPA i kiedy wydawało się,
że koszmar już minął,przyjechali komuniści, kazali im się spakować, załadowali
na ciężarówki i rzucili w nową rzeczywistość. Po wiosce, której zarys odtworzono
w ramach ścieżki historycznej „Bieszczady Odnalezione” pozostały dwie kamienne
piwniczki, stary krzyż, studnia z żurawiem i drzwi do cerkwi.
Stare zdjęcia zaś pokazują jak tam kiedyś było.To wszystko minęło.
Stare zdjęcia zaś pokazują jak tam kiedyś było.To wszystko minęło.
Nieopodal
jest schronisko na Jaworcu, gdzie można napić się dobrej parzonki (choć kawa z
ekspresu też jest, ale ja w górach wolę tradycyjną zalewajkę), zjeść pyszną szarlotkę,
porozmawiać z ludźmi ze schroniska i gdzie można się nie spieszyć. W Bieszczadach nigdzie się nie spieszymy, zwłaszcza
jesienią nie ma do czego- mówił pan Grzesiek, pracownik schroniska. Przyjemnie
jest zwyczajne czynności wykonywać powoli i starannie, upatrując w nich też
sposób na relaks. Pan Grzesiek polecił nam także kierunek kolejnej wycieczki-
Jeziorka Duszatyńskie. Ukryte głęboko w gęstym
lesie mają ciekawą historię- otóż na początku XX wieku w 1907 roku pewnego dnia rozległ się huk
wielki, zatrzęsła się ziemia i powietrze się poruszyło. Ludzie myśleli, że to
koniec świata a to oderwała się spora część góry i osunęła w dół. Górę
„zwiezło” w dół, na osuwisku powstały dwa jeziorka a z czasem Potocki- właściciel ziemi utworzył tam rezerwat. Jeziorka są troszkę zarośnięte,
często zasnute mgłą i raczej nie należy się w nich kąpać. Ponoć śmiałkowie,
którzy się na to odważyli- utonęli w ich zimnych wodach. Ciekawe miejsce, fajny
spacer i cudowne góry.
Jeszcze
jedno ciekawe miejsce polecam zwłaszcza rodzinom z dziećmi - to Bieszczadzka
Kolejka Leśna.
Z miejscowości Majdan jedzie się wąskotorówką przez ok 40 minut, dojeżdża do stacji, tam zjada się kiełbaskę, chleb ze smalcem albo kawał domowego ciasta i powrót do stacji początkowej, gdzie znajduje się też niewielkie muzeum kolejnictwa. W Bieszczadach pozyskiwało się drewno, zresztą jest tak do dzisiaj stąd infrastruktura kolejowa, którą wykorzystywano do transportu.
Z miejscowości Majdan jedzie się wąskotorówką przez ok 40 minut, dojeżdża do stacji, tam zjada się kiełbaskę, chleb ze smalcem albo kawał domowego ciasta i powrót do stacji początkowej, gdzie znajduje się też niewielkie muzeum kolejnictwa. W Bieszczadach pozyskiwało się drewno, zresztą jest tak do dzisiaj stąd infrastruktura kolejowa, którą wykorzystywano do transportu.
Jeszcze
słowo o bieszczadzkich smakach- biały ser z mleka od własnej krowy, smalec,
pyszne naleśniki z dżemem jagodowym, placki ziemniaczane z gulaszem baranim i
oscypki -to przepyszne uzupełnienie doznań wizualnych. Kupiliśmy kilka
wyśmienitych oscypków na drogę, tak by jeszcze w domu cieszyć się smakiem
Bieszczad.
A
Wy, kiedy pojedziecie w Bieszczady?
Tekst: Anna Popek
Zdjęcia: Tomasz Krupa
PIEKNIE OPOWIEDZIANE,Z HISTORIA W TLE! JEST TO POTRZEBNE DLA MLODZIEZY,KTORA ODWIEDZA BIESZCZADY!TRZEBA SIE STARAC,ABY ONA POLUBILA TE GORY! TEKST JEST TEZ BARDZO SUGESTYWNY,CZYTAJAC GO MIALEM ROZNE SMAKI W USTACH! DAWNIEJ,JADAC W BIESZCZADY,TRZEBA BYLO WOZIC ZE SOBA SLOIKI Z PASZTETEM,CZY ZUPY W TOREBCE! PANI ANI I PANU TOMKOWI DZIEKUJE ZA PIEKNY TEKST I PIEKNE FOTO! BRAWO!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję ze swojej strony :)
UsuńPozdrawiam Grzesiek Przytulski z Jaworca ;)
OdpowiedzUsuńPo wytężonej pracy, i to w takim tempie, zasłużony wypoczynek. Czemu aż tak aktywny ? Trzeba było bardziej poleniuchować. Pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuń